Może już wcześniej rozumiałem w jakimś stopniu, że sens życia chrześcijanina polega na oddaniu się Bogu, ale trudno było mi przyjąć, że takie oddanie może oznaczać rezygnację z wielu rzeczy. Z rzeczy, które same w sobie nie wydawały się złe – moich planów, wyobrażeń, oczekiwań i ambicji dotyczących dalszego życia. Musiałem skonfrontować się z tym, że decyzja oddania życia Jezusowi, choć niewątpliwie słuszna i prowadząca ostatecznie do szczęścia, mogła wymagać konkretnych wyborów, niekoniecznie łatwych i przyjemnych. Uświadomiłem też sobie, że powołanie do bycia księdzem może przyjść do mnie „ze znakiem zapytania”, nie jako coś potwierdzonego i pewnego. Obecnie myślę, że tak rzeczywiście stało się w moim przypadku.
Po tych rekolekcjach zacząłem bardziej na poważnie poszukiwać woli Bożej w moim życiu. Wydawało mi się to bardzo trudne, pozorne niepowodzenia spowodowały silną chęć odpuszczenia. Zdecydowanie nie chciało mi się pójść do seminarium – odstraszało mnie wyobrażenie zarówno panującego tam stylu życia, jak i konsekwencji wybrania takiej drogi zamiast zwykłych studiów. Ponieważ cały czas nie miałem pewności, że rzeczywiście Bóg zaprasza mnie, abym to zrobił, postanowiłem pójść na wymarzone studia (matematyczno- informatyczne), nie zarzucając jednak tematu rozeznawania powołania. Na którymś z pierwszych lat studiów zacząłem modlić się codziennie o łaskę zrozumienia co mam robić oraz przyjęcia woli Bożej, ale trudno było mi dogłębnie zaufać, że te modlitwy rzeczywiście
zostaną wysłuchane.
Kiedy szedłem na studia, to dopuszczałem, że przerwę je, żeby pójść do seminarium. Ostatecznie tego nie zrobiłem – wybrałem się tam dopiero po pięciu latach. Trudno mi powiedzieć, czy ta decyzja była całkiem słuszna, czy też była formą jakiegoś zwlekania. Mogę natomiast stwierdzić, że Pan Bóg bardzo błogosławił mi w tym czasie. Kontynuowałem formację w Ruchu Światło-Życie, a wspólnota, do której trafiłem, motywowała mnie do podejmowania prób życia wiarą na co dzień. Spotkałem księży, którzy angażowali się całkowicie w swoją służbę. Powoli moja modlitwa stawała się bardziej ufna (przestałem się bać, że usłyszę na niej nieprzyjemne „żądania Boga”). Pan Bóg dawał łaskę do stopniowego przekraczania moich ograniczeń i lęków w relacjach z ludźmi. Znalazłem księdza, do którego mogłem przychodzić na rozmowy dotyczące mojego życia duchowego.
Powoli dochodziłem do silniejszego przekonania, że dalszym etapem rozeznawania powołania powinno być już pójście do seminarium. Równocześnie znacznie zmniejszyły się moje obawy przed takim wyborem. Do tego drugiego na pewno przysłużyły się kontakty z klerykami na rekolekcjach oazowych oraz powołaniowych. W końcu Pan Bóg doprowadził do tego, że to, co kiedyś wydawało się zupełnie niemożliwe, stało się możliwe. Pod koniec studiów perspektywa pójścia do seminarium, która niemal spędzała mi sen z oczu w ostatniej klasie liceum, już nie wydawała mi się tak straszna.
Ostatecznie to nowe podejście okazało się znacznie bardziej słuszne. Kiedy wreszcie poszedłem do seminarium, praktycznie wszystkie moje straszne wyobrażenia okazały się fałszywe. Nie znaczy to, że od tego momentu moje życie stało się wolne od problemów, ale z łaską Bożą okazywały się one (i nadal okazują) możliwe do pokonania lub zaakceptowania. Pan Bóg okazał się wierny i to, co zrobił dotychczas w moim życiu, często przekraczało moje oczekiwania.
Anonim