Chociaż wychowałem się w wierzącej rodzinie, a jako dziecko byłem gorliwym ministrantem, przez wiele lat nic nie wskazywało na to, że Pan Bóg powoła mnie do kapłaństwa.
Kiedy byłem nastolatkiem, moja dziecięca wiara ostygła – a świadoma, dojrzała się nie pojawiła. Pan Bóg zajmował w moim życiu coraz bardziej poślednią rolę. Niby praktykowałem, ale nie miałem z Nim żadnej relacji. Żyłem w iluzji, jakbym Go nie potrzebował, bo pozornie wszystko mi się układało. Dobrze się uczyłem, miałem czas na swoje sportowe pasje… i tylko w głębi serca nieraz odczuwałem pustkę i bezsens tego wszystkiego, za czym tak pracowicie goniłem.
Zawsze lubiłem angażować się w różnego rodzaju wolontariat, dlatego po maturze zrobiłem kurs wychowawcy kolonijnego i zgłosiłem się tam, gdzie najbardziej potrzebowali kadry – do “Caritasu”. Na skutek serii tzw. zbiegów okoliczności (czytaj: dzięki Bożemu prowadzeniu) trafiłem jako animator na wyjazd rekolekcyjny dla rodzin. Zobaczyłem ludzi żyjących blisko Pana Boga – i zachwyciłem się. Pomyślałem, że ja też chcę żyć tak, jak oni.
Zaczęła się mozolna droga powrotu do Pana Boga. Byłem studentem, więc przeszedłem przez kilka wspólnot i duszpasterstw akademickich. Nie zostawałem w nich na dłużej, ale każde kolejne rekolekcje czy spotkanie prowadziły mnie bliżej Boga. Ze zdumieniem odkryłem, że w czytaniach mszalnych przeznaczonych na dany dzień znajdowałem odpowiedzi na pytania, które właśnie sobie zadawałem.
Pan Bóg stopniowo uzdrawiał mnie też z grzechów, w jakich żyłem, ze zranień i lęków, które mnie ograniczały. Przez cały ten czas myślałem jednak, że moim powołaniem jest rodzina, długi czas miałem też dziewczynę. Wreszcie czas studiów dobiegł końca. Zostałem przyjęty do programu, który zapewniał mi pracę w służbie cywilnej, o czym marzyłem i do czego dążyłem podczas studiów. Odebrałem to jako potwierdzenie od Pana Boga, że jestem powołany do życia świeckiego.
Zapytałem Go natomiast na modlitwie podczas rozważania Słowa Bożego we wspólnocie akademickiej u jezuitów na Rakowieckiej – pamiętam dobrze, że było to we wtorek pod koniec października 2012 r. – czy w najbliższym czasie poznam dziewczynę, z którą się zwiążę i która zostanie moją żoną, czy też, przynajmniej na razie, jest mi pisane życie samotne. W moim sercu wybrzmiało zdanie “Jest tylko jedna droga”.
Nie zrozumiałem tego zdania, nie wiedziałem, o jaką drogę chodzi. Wróciłem do domu i jeszcze przed zaśnięciem wróciłem do tego Słowa. Wtedy zrozumiałem: “Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem” – to słowa Pana Jezusa. A więc nieważne, co mnie w życiu spotka, co będę robił, ważne, żebym był blisko Niego. Z tą myślą się położyłem. A kiedy się obudziłem, czułem pokój w sercu, ogromną radość i… poczucie, że Pan Bóg powołuje mnie do wstąpienia do seminarium. Przez kilka dni żyłem wręcz w euforii, ale wiedziałem, że emocje będą tu złym doradcą. Za radą spowiednika spokojnie obserwowałem siebie i czekałem – nadal jednak odczuwałem pokój, kiedy myślałem o pójściu do seminarium. Po kilku miesiącach i rozmowie z rektorem podjąłem ostateczną decyzję. Odszedłem z programu w Krajowej Szkole Administracji Publicznej zapewniającego mi pracę i wstąpiłem do seminarium.
Wtedy zacząłem też sobie przypominać, że były w moim życiu momenty, kiedy Pan Bóg formułował już zaproszenie dla mnie. Pamiętam jakąś rozmowę z księdzem w dzieciństwie, trwające kilka dni poczucie wezwania podczas urlopu z rodziną, myśl, która przyszła kiedyś nawet podczas spaceru z dziewczyną. Pan Bóg był jednak bardzo cierpliwy. Najpierw uzdrowił mnie z tego, co mogło mi przeszkadzać, odbierać wolność. I dopiero, kiedy stałem się naprawdę wolny – wtedy przemówił mocniej. Dał mi wybrać między dwiema dobrymi rzeczami.
Nie wątpię, że gdybym nie wstąpił do seminarium, także mógłbym być szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Ale wierzę też, że Pan Bóg powołał mnie do większego dobra. Chciałem służyć Polsce, pracując na jej rzecz i pomagając Polakom poza granicami kraju – a służę Bogu, pracując na rzecz Królestwa Bożego i pomagając dzieciom Bożym na nowo odnaleźć wypatrującego ich Ojca. Nie wyobrażam sobie piękniejszego sposobu spędzenia życia.
dk. Grzegorz